Po małych i większych podróżach, po gonitwie za tym co nam się ubzdurało, że ważne i bez tego żyć się nie da, przychodzi czas na rzeczy najzwyklejsze.
Ważne tylko, że z tym stołem, co nad nim niejedna herbata została rozlana...z oknem, które kolejną zawieruchę zatrzymało...dobrze wtedy być po tej spokojniejszej stronie.
I z tym talerzem, co już dawno powinien się roztrzaskać, bo szlaczek na nim trochę zdarty...
Schronienie, azyl, bezpieczeństwo - moje miejsce.
Wystarczy wrócić z obcego świata i nie ma żadnego znaczenia, czy to daleka podróż, czy zwykłe zakupy w Tesco.
Wystarczy tylko stanąć w progu.
Wiem, że nieraz harmider i zamieszanie straszne, ale ten harmider i to zamieszanie, to nic innego jak kawałek mojego szczęścia.
A zdarza się, że i bałagan, ale to nic, bo nawet ten bałagan jakiś taki nasz.
I od czasu do czasu potrzebuję się tak zwyczajnie pokręcić, przesunąć kwiatka na parapecie, stanąć na drewnianym tarasie bosą stopą i z kubkiem herbaty koniecznie z cytryną, i patrzeć tak naprawdę nie wiadomo na co.
No nie tak do końca nie wiadomo.
Bo przecież to wszystko co wsadzone i rośnie trzeba sprawdzić. Każda wypuszczona gałązka to rzecz istotna i za nic nie można tego przeoczyć.
A potem w kuchni okap umyć, policzyć poduszki na kanapie, pozaglądać we wszystkie kąty i takimi zwykłymi rzeczami uciszyć to, co rozpędzone w człowieku.
Uciszyć tę zachłanność na więcej i więcej.
A gdy się już nawdychamy tego domu tak zupełnie bez pośpiechu, zaczyna znów w głowie myśl kiełkować, że może by tak...
Bo przecież czekają piękne miejsca i ludzie, i szkoda przeoczyć coś, co być może nie jest wcale tak daleko.
Ale dziś i jutro jeszcze, może pojutrze też, chcę wracać z pracy prosto do domu i zrobić sobie wreszcie ten kubek herbaty.