sobota, 27 sierpnia 2016

Jeszcze tak jest

Jakoś nigdy nie zazdrościłam innym góry pieniędzy, drogich przedmiotów, takiego bogactwa, które pozwala na bardzo dużo. Owszem stabilność finansowa jest ważna i dobrze jest nie martwić się tym, że mija termin płatności rachunku za prąd.
Ale ja nie o pieniądzach, tylko o tym czego zazdroszczę ludziom.
Mam na myśli  taką pozytywną zazdrość, taką co nie żałuje innym i nie chce nikomu nic zabrać. Czasem przyglądam się, obserwuje i widzę u kogoś coś, co mi się podoba, co mnie wzrusza i wtedy sobie myślę, że też bym tak chciała.
Prawdziwa miłość, taka co mimo burz, przeciwności losu, huraganów i niepowodzeń przetrwała długie lata, to jest coś czego nie można kupić za pieniądze.

Gdy widzę starych ludzi, którzy potrafią dbać o siebie i szanować się mimo tego, że Ona zamiast gładkiej twarzy ma już miliony  zmarszczek i siwiuteńkie włosy, a On  bez laski od dawna nie potrafi przejść do drugiego pokoju, to myślę sobie, że to ogromne szczęście trafić na kogoś takiego w życiu, kto po tylu latach nadal pilnuje, by z tej czułości nic nie ubyło. To wielka sprawa umieć tak we dwoje przez życie iść i dbać na wzajem, by ten płomyk nie gasł do ostatnich chwil.
Bo to wcale nie jest tak, że to wszystko dostali za darmo. Jestem pewna, że obydwoje na to pracowali. On tysiąc razy machnął ręką na Jej marudzenie i gderanie, a Ona zbierając kolejny raz Jego rzeczy, rzucone niedbale na fotelu, gryzła się w język, bo wiedziała, że wrócił zmęczony po ciężkiej pracy.
Nie są idealni, nie są najpiękniejsi, nie mieli życia bez problemów i łatwo wcale Im  nigdy nie było.
Pewnie żyli jak inni, wychowywali dzieci, chorowali, może nawet na poważne choroby. Były tez chwile,  że dopadało Ich zwątpienie i żal, bo nie wierzę, że da się tak przelecieć przez życie w samej radości i zabawie.
Pewnie bywało różnie, ale nigdy nie pomyśleli żeby wyskoczyć z tego pociągu i pójść na łatwiznę. A jeśli nawet ta myśl im zaświtała, to zostali i dziś nadal dzielą się każdą czekoladką i martwią się, jak sobie poradzi to drugie kiedyś zupełnie samo.

I  przyglądam się takim parom, czasem w kolejce u lekarza, czasem w parku na ławce. Łatwo ich poznać, po spojrzeniach i gestach wypełnionych takim ciepłem, jak wtedy gdy mieli po dwadzieścia kilka lat.
Ktoś powie, że już tak nie ma, że to tylko w starych filmach, że takiej miłości nie znajdzie się w tym świecie gdzie wszyscy nastawieni są na zysk. A ja wiem, że tacy ludzie są i taka miłość też jest,  tylko nie ma  co tego szukać na Facebooku czy Instagramie.
To wszystko jest w takich zwyczajnych miejscach: w sklepie, w parku, u lekarza w poczekalni... I trzeba dobrze patrzeć i nie przeoczyć jak On, w środku lata, drżącymi już rękami poprawia delikatnie gruby sweter na Jej przygarbionych ramionach.

A teraz, zupełnie poza tematem, Zosia w roli głównej:)













środa, 24 sierpnia 2016

Już wisi w powietrzu

Już inne poranki, takie rześkie i czuć w nich zbliżającą się jesień. I choć przyjdą jeszcze, słoneczne, ciepłe dni, to już  jest inaczej. Te poranne mgły na zaoranych polach, dojrzałe jabłka na drzewach, w ogrodach coraz więcej uschniętych liści, pustoszejące gniazda bocianów, grzyby w lesie...
Niby lato jeszcze...

I nie w Sylwestra, ale właśnie w takie późnego lata  poranki i wieczory, kiedy powietrze i ziemia pachnie już jesienią, wtedy temat przemijania dociera do mnie najbardziej.
Te puste gniazda i pierwsze, zeschłe liście spadające z drzew, są dla mnie  dobitniejszym symbolem tego co odchodzi, niż strzelające korki szampana i konfetti.
Dawniej, gdy byłam  dzieckiem, wakacje ciągnęły się w nieskończoność.
Nie wiem jak to się stało, ale teraz przelatują jak pstryknięcie palca. Dopiero zakończenie roku, radość ze świadectwa córki, a tu trzeba myśleć o nowym plecaku, bo stary podobno już się nie nadaje:)

A we mnie mieszane uczucia, bo szkoda lata bardzo, ale jesień też ma swój urok.
Prawie rok temu, ostatniego dnia października, szliśmy sobie na Babią Górę, a pogoda była taka piękna, jakby chciała wynagrodzić nam odejście lata. I gdzieś w połowie drogi na szczyt słonce grzało zupełnie jak w środku wakacji. Zdjęliśmy polary i maszerowaliśmy w bluzkach bez rękawków, nie mogąc się nacieszyć tym latem w środku jesieni:)

Takie momenty zostają w głowie na zawsze. I myślę sobie, że to całe szczęście, bo wracając do tamtego jesiennego dnia sprzed roku, do tej radości, która była wtedy ze mną,  do widoku Tatr ze szczytu Babiej, robi się jakoś raźniej i  zaczynam wierzyć, że może jeszcze tak będzie, że może nie same pochmurne dni przed nami.
A jeśli nie, jeśli ta jesień będzie wyjątkowo zimna to nic, bo przecież jest dom, który nas ogrzeje.
I będzie więcej czasu na to, na co zabrakło latem.
Więcej czasu na myślenie o tym co ważne i o tym, czym nie warto sobie głowy zaprzątać.
O tym, czy jutro będzie padał deszcz...
O tym, że trzeba komodę przemalować...
I o dzieciakach, jak sobie dadzą radę w tym swoim dorosłym życiu...
O firankach, że już się przykurzyły...

Będzie więcej czasu na radość, na plany, na nadzieję, na dobre pomysły i na na żale, zwątpienie, i smutek też.
Na wszystko.

A teraz żyjemy szybko, pedałujemy w różnych miejscach Polski, wymyślamy nowe trasy rowerowe, spacerujemy tu i tam, czasem robimy coś w domu, bo i on wymaga, by się nim zająć.
A bywa, że po prostu siadamy zwracając twarze do słońca- taki niby nic nieznaczący naturalny odruch, a jak pomaga, jak ładuje baterie na potem.










środa, 10 sierpnia 2016

O lecie, bombkach, choince i wolności.

Wiem, wiem, że nie powinnam narzekać, ale tak czekałam na to lato, na ciepło, na słońce, a jakoś tak mi się wydaje, że trochę w tegorocznym lecie za mało tych pięknych dni.
Staramy się korzystać z tego co mamy, łapać to ciepło, żeby starczyło na długie zimowe miesiące, ale patrzę na kalendarz, podglądam bociany, które za chwilkę odlecą i żal mi strasznie.

Kocham lato, ciepło, słońce,
rozgrzane deski tarasu pod stopami,
doniczki pełne kwitnących roślin na balkonie,
wieczory takie ciepłe, że nie trzeba żadnego swetra, tylko bluzka na ramiączka wystarczy,
i oglądanie gwiazd w takie wieczory, i liczenie tych co spadną, i życzenie koniecznie do spełnienia.
Od lat takie samo, żeby gorzej nie było.
Lubię to, że nie ma granicy, gdzie salon, gdzie taras, bo wszystko można robić na zewnątrz: pić herbatę,  gadać przez telefon, obierać ziemniaki na obiad i jednocześnie patrzeć na to, co urosło w ogródku.
A jak się zachce spaceru po tej mojej wsi, to tylko wystarczy otworzyć drzwi i można iść w tym, co się ma na sobie, bo nie potrzebne żadne swetry, kurtki, ciepłe buty i szaliki.

I już mnie zaczynał smutek ogarniać, że jak to tak, że koniec tego dobrego tak szybko się zbliża, ale pisząc komentarz na jakimś blogu kilka dni temu przypomniała mi się historia zupełnie nie letnia, tylko taka ze środka zimy.
Ci, którzy czasem zaglądają tutaj, wiedzą, że moja druga połówka to Krzysztof.  Krzysiek porusza się za pomocą kul. Przez kilka lat po wypadku i ciężkim urazie rdzenia kręgowego jeździł tylko na wózku. Po długich pobytach w szpitalu i na oddziałach rehabilitacyjnych zostały mu wspomnienia i przyjaźnie. Niektóre  przetrwały już ponad dwadzieścia lat. Panowie mimo sporej odległości i ograniczeń związanych z niepełnosprawnością, utrzymują stały kontakt.

I ja dziś nie o Krzyśku, tylko o jego koledze właśnie.
Tomek był sparaliżowany tak, że mógł tylko mówić i poruszać głową. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem Krzysiek spytał mnie, czy mogłabym  ubrać choinkę Tomkowi.
Pojechaliśmy. Tomek leżał w łóżku, jak zawsze, a my  wieszaliśmy bombki. I jakoś tak jest, że każdy ma inny pomysł na wieszanie tych bombek. Jak ja powiesiłam z lewej strony, to On się denerwował i kazał przewieszać na prawą. Jak ja na dół z kolejną bombką, to On na to, że troszkę wyżej. Ja łańcuch w lewo, to On w prawo. I tak cały czas.
I już zaczynała mnie złość ogarniać. No bo jak to tak? Przecież ja tu przyszłam, chcę pomóc, a jemu nic nie pasuje.
Ale szybko zrozumiałam, że to strasznie trudno żyć w takiej niemocy, w takim uzależnieniu od kogoś drugiego.
Ubraliśmy choinkę i wróciliśmy do domu. Ja gotowałam barszcz, ubierałam stół, ale ciągle myślałam o tym, że On tam został w tym niedużym pokoiku i musi prosić o każdą rzecz, bo sam nawet szklanki wody nie jest w stanie sobie nalać.
Od tamtej chwili wiem co to jest wolność.
Wolność jest wtedy, gdy możesz sam wstać z łóżka, otworzyć drzwi, spojrzeć na słońce i powiesić bombkę dokładnie tam gdzie Ci się ubzdura.
Łatwo zapomnieć, jak dużo mamy.

A wracając do lata...
To nic, że nie jest takie jakby się chciało.
Przecież mogę wyjść i spacerować nawet wtedy gdy pada deszcz, albo zostać i poleżeć pod ciepłym kocem.
Mieć wybór, a nie mieć wyboru...



Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.