My, urodzeni w latach 70-tych dobrze pamiętamy jak waliło nam serce przy nagrywaniu jakiegoś kawałka z radia na radiomagnetofon. Niektórzy mieli Kasprzaka, inni Grundiga-kaseciaki:) Trzeszczało, bo antenka krótka, jakość dźwięku taka, że tylko płakać, ale radość z luksusu, że można sobie puścić kawałek kiedy się chce-bezcenny:).
Czasem jak tak sobie wszystko przypominam, to widzę tyle różnic w tym naszym życiu wtedy i dziś.
Życie towarzyskie, kontakty międzyludzkie-te pojęcia mają teraz zupełnie inny wymiar.
Które z naszych dzieci potrafi sobie wyobrazić, że po nieobecności w szkole zaległych lekcji nie przysłała koleżanka mailem, czy sms-em, a trzeba było czasem zasuwać na drugi koniec miasteczka, pukać do drzwi, a bywało, że i wrócić bez niczego, bo Gośki, czy Kaśki nie było właśnie w domu.
Gdy człowiek chciał się spotkać z koleżanką, to leciał do niej pod blok i darł się: Grażyna!!! A Grażyna, po kilku takich wrzaskach pojawiała się w jednym z okien na czwartym piętrze i machała ręką. Wtedy dopiero człowiek gnał do góry. Przecież nie było sensu pędzić na czwarte piętro bez sprawdzenia czy jest w domu.
Z tym darciem pod domem, czy blokiem to była wtedy jakaś norma. Teraz sąsiad jak nic zadzwoniłby na policję słysząc takie hałasy. No ale po co się drzeć jak są telefony i smsy.
Grażyny rodzina mieszkała jeszcze wtedy w kawalerce: mama, tata, brat i Ona. Nigdy Jej rodzicom nie przeszkadzało, że tam przesiadujemy i nigdy moim nie przeszkadzało, że Ona ciągle bywa u nas. Lekcje odrabiałyśmy czasem u niej w łazience na pralce, bo pokój był zajęty przez innych domowników. Bez telefonu, internetu i własnego pokoju Grażyna uczyła się bardzo dobrze.
Pamiętam świat: miasta, sklepy, ludzie...-wszytko miało inny kolor niż teraz, a raczej było pozbawione wielu dzisiejszych kolorów. Świateł też. Neony były tylko na niektórych budynkach, a teraz świeci się prawie całe miasto. Wtedy różów, fioletów, turkusów, odcieni błękitów było mało.
Ale ten mniej kolorowy świat był chyba jednocześnie mniej powierzchowny.
Ludzie rozmawiali więcej, zatrzymywali się przy sobie na dłużej, cieszyli się z drobniejszych rzeczy.
I pomimo tej szarości świata, tego braku dostępu do słodyczy, jedzenia, ubrań to nasze życie wcale nie było szare.
Magia była we wszystkim: w pachnącej chińskiej gumce, której zapach pamięta wielu z nas do dziś, w tym trzeszczącym kaseciaku, w farbowaniu tetry by wyczarować z niej piękną kieckę i w zasuwaniu na drugie osiedle po lekcje do koleżanki.
Kto przeżył dzieciństwo i młodość w tamtych latach wie doskonale o czym mówię:)
Młodsi tego nie pojmą, bo wychowali się w rzeczywistości zupełnie innej. I wcale się temu nie dziwię, no bo przecież ja sama już nie potrafię wyobrazić sobie życia bez komórki, internetu i innych dobrodziejstw współczesnego świata.
To, że my w tych pachnących gumkach i kaseciakach mieliśmy magię swojego dzieciństwa to pewne.
Następne pokolenia też będą miały swoją magię, ale w zupełnie innych rzeczach. Inne przedmioty i wydarzenia będą wspominać z łezką w oku i może też z tęsknotą:)
Ale najważniejsze, by nie wszystko było dla nich takie zwyczajne i "po prostu", i żeby chciało im się jeszcze o czymś marzyć i czegoś pragnąć.
A te wspominki to przez grudzień. Święta za moment i człowiek jakoś tak częściej wraca do przeszłości:)
I jeszcze kilka fotek, ale niech Was nie zmylą te zdjęcia. W wielkiej tajemnicy Wam powiem, że mamy jedną taką małą panienkę, która wszystko nam przekłada, przesuwa, przenosi... Jednym słowem, albo w dwóch: Zośka Demolka:)
Wczoraj ubraliśmy choinkę, a dziś widzę jak Zosia kolejny raz zdejmuje niektóre świecidełka, układa w wózku dla lalek (nie mam pojęcia dlaczego?) i maszeruje z tym swoim łupem tam, gdzie jej się właśnie podoba:)