niedziela, 20 maja 2018

"O czym szumią drzewa" Peter Wohlleben

Ostatnio wpadła mi w ręce książka zupełnie inna niż wszystkie. Adresowana jest niby do dzieci, ale już po przeczytaniu pierwszych kilku stron staje się jasne, że przy tej pozycji mogą, a nawet powinni pozostać także dorośli.



O czym szumią drzewa

Czy w lesie jest internet?
Czego uczą się w szkole leśne dzieci?
Jak działa leśna klimatyzacja?
Czy drzewa mają pryszcze?
Skąd drzewa wiedzą, że przyszła wiosna?
Czy drzewa latem się pocą?
Czy drzewo może schudnąć?

Pytania niby proste, niby  trochę infantylne, ale tylko pozornie, bo autor książki odpowiadając na nie zdradza nam niesamowite sekrety lasu i drzew. W ten nietuzinkowy sposób bawiąc i z łatwością przykuwając  naszą uwagę, zmienia zwykły spacer w fascynującą, niezapomnianą magiczną lekcję.

Peter Wohlleben doskonale wie, o czym pisze. Studiował leśnictwo, a potem przez dwadzieścia trzy lata czuwał nad lasami, poznając dokładnie ich tajemnice. Zależało mu bardzo na tym, by w młodych ludziach zaszczepić miłość do natury, dlatego założył Akademię Leśną i od lat organizując wycieczki do lasu, dzieli się swoją ogromną wiedzą z młodzieżą.

Według mnie książka jest uniwersalna, bo świetnie się sprawdzi w trakcie spaceru po lesie, na wakacjach, na pikniku w parku, czy też w czasie popołudniowej zabawy w przydomowym ogródku.
Może być sposobem na "zabicie czasu" gdy pada deszcz lub jakieś paskudne przeziębienie zatrzyma nasze dzieci w domu.
.


Bo przecież o drzewach i o lesie można rozmawiać, i czytać nie tylko wtedy, gdy liście szumią nam nad głowami.

Ta książka to wielkie ułatwienie dla nas dorosłych, bo kto ma własne dzieci, czy wnuki, doskonale wie, jak czasem trudno zająć ich uwagę, jak często znudzone zaczynają marudzić.
A nam dorosłym przecież bardzo zależy, żeby nawet zwykła zabawa wnosiła coś wartościowego do ich młodego życia.

Jeśli chcecie się dowiedzieć czegoś więcej na temat tej książki to zapraszam  TU i TU


I myślę sobie, że nie powinna się kurzyć na półce, dlatego za jakiś czas pokażę wam , gdzie z nami wędrowała i jak pomagała nam odkrywać tajemnice drzew.












środa, 16 maja 2018

Wracam

Wiem, że zniknęłam na dość długo, ale po rozbudowie domu, za którą wzięliśmy się ponad rok temu i która trwała cztery miesiące, potrzebowałam odpoczynku.
Tak naprawdę do tej pory nie mogę się pozbierać po chaosie, jaki wtedy na własne życzenie wprowadziliśmy w "nasze cztery kąty".  Jak się domyślacie rozbudowa domu
w pierwszej fazie przyniosła ze sobą ruinę tego, co wcześniej stworzyliśmy. Płakać mi się chciało na widok burzonych ścian, spadających  balkonów czy rozbieranych tarasów. Wszędzie był kurz, pył, gruz - słowem jedno wielkie "pobojowisko".  
Sama się dziwię, że jakoś to przetrwaliśmy.

Po co nam była ta zawierucha, skoro trzy lata wcześniej wprowadziliśmy się do nowego domu?
Po to, by podzielić go na dwa zupełnie oddzielne mieszkania, w których będą mogły mieszkać wygodnie dwie rodziny.
Założenie było takie, że wspólne klatki schodowe, korytarze, wiatrołapy nie wchodzą w grę. Zrobiliśmy dwa oddzielne wejścia. Jedną część domu zajęła moja starsza córka z rodziną, to znaczy z mężem, z córką Zosią (kto pamięta?) i....z Tosią:). Tak, tak! Zosia doczekała się siostry i chyba z tego powodu jest bardzo szczęśliwa, bo nie widać w niej ani odrobiny zazdrości. Zosia kocha Tosię wielką miłością całym swoim malutkim sercem.

Wracając do tematu podziału domu, to chyba niektórzy domyślają się, że górę zajęłam ja, moja druga połówka i dorastająca szesnastolatka. A, no i oczywiście kocica Mania, której wcale nie chciałam, a która kiedyś sama wprowadziła się do naszego domu, bo tak jej się podobało.
Całą koncepcja rozbudowy była nasza. Godzinami przestawialiśmy ściany na ekranie komputera, by stworzyć coś, co będzie satysfakcjonowało obydwie rodziny.
Architektowi podaliśmy gotowe rozwiązanie, z którego on stworzył profesjonalny projekt potrzebny do uzyskania zezwoleń na rozbudowę.

Powiem Wam jeszcze tylko, że minęło osiem miesięcy od momentu, w którym zamieszkaliśmy       
w oddzielnych częściach domu. Bardzo się cieszymy, że żyjemy tak blisko siebie, ale zupełnie oddzielnie, nie wchodząc sobie w drogę. 
To oczywiste, że mieszkając tuż obok, jesteśmy narażeni na częstsze występowanie tak zwanych "momentów zapalnych". Wcale nie chcę Wam wpierać, że jesteśmy idealni i że w naszej rodzinie nie dochodzi do nieporozumień. Owszem dochodzi, bo jesteśmy tylko ludźmi. Ale wszyscy, bez wyjątku, mamy jedną bardzo dobrą cechę: nie potrafimy się gniewać. Wszystkie nieporozumienia przewalają się przez nasz dom jak gwałtowna burza. Przychodzą nagle z jakichś błahych powodów, a za chwilę nikt nie pamięta, że coś było nie tak. 

Mam nadzieję, że w kolejnych wpisach uda mi się stopniowo pokazać, co wyszło z tej naszej szalonej rozbudowy.

A Tym, co nie podglądają minie na Instagramie podrzucam kilka zdjęć z okresu, w którym mnie tu nie było.


Przedstawiam Wam Tosię:)  Moja starsza córka sprawiła całej rodzinie taki oto Prezent tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie muszę Wam chyba mówić, że z takim Cudem Święta nabierają innego wymiaru:)

A to kawałek naszego pokoju dziennego na poddaszu.







I na koniec Zosia. Nie mogło Jej tu dziś zabraknąć:). Zosia w swoim nowym pokoju na huśtawce którą zrobił Jej Dziadek na trzecie urodziny. Zapewne pamiętacie domek który zrobił ten sam Dziadek na Jej drugie urodziny.








niedziela, 23 kwietnia 2017

Czarno na białym

Moda na jasne wnętrza panuje od dawna.  Skandynawskie inspiracje pełne bieli i naturalnych dodatków zachwyciły nie tylko mnie. Śledzę Wasze blogi i widzę, że  niektóre z Was też polubiły prostotę tego stylu.  Kilka drewnianych komód zmieniło kolor pod wpływem tej mojej "miłości" do skandynawskiej bieli. Był moment, że kupowałam w sklepie tylko białą farbę:)
Ale ostatnio biel zaczęła mi przeszkadzać. Postanowiłam coś zmienić.
Tym razem w ruch poszedł pędzel i czarna farba. Tak już mam, że czasem potrzebuję odmiany.
Nie jestem żadnym ekspertem od przemalowywania mebli, ale takie "prace ręczne" są dla mnie dobrą zabawą i świetnym relaksem.
Właśnie rozpoczęliśmy rozbudowę domu, i w związku z tym zaczynają mi w głowie kiełkować kolejne pomysły dotyczące wyglądu niektórych mebli. Ale o tym innym razem.
Jeśli przemalowywałyście jakieś meble i pisałyście na swoich blogach o tych metamorfozach, to podeślijcie mi linki, a ja chętnie tam zajrzę. Inspiracji i nauki w tej dziedzinie nigdy dosyć:)











czwartek, 2 marca 2017

Kilka pstryków


Tym razem tylko kilka babskich fotek z poprzednich tygodni:)
 
Tu Zosia w tłusty czwartek. Komentować chyba nie ma potrzeby:)

Zosia dzwoni:) Ma zasięg ze wszystkiego: z kamyka, z metki od ubrania, a raz nawet w samochodzie, w czasie długiej jazdy, wyciągnęła ze swojego buta wkładkę i o dziwo też z tej wkładki udało jej się uzyskać połączenie:)

                  



Taką głupawką kończy się próba zrobienia jednego poważnego zdjęcia:)


Królowa jest tylko jedna:)

No może druga też się znajdzie:)

A w zasadzie to chyba cztery:) Królów jest dwóch, ale dziś miały być tylko babskie pstryki:)




Próba założenia liści z zabawkowej sałaty na gołe stopy:)
Udało się! Liście z zabawkowej sałaty są tam gdzie miały być:)



Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.